Edward Siekierzyński
PAN JAN (JEGO NIEWYJAŚNIENIA)
Przecierając oczy po jasnym śnie, pan Jan usiłuje przypomnieć sobie jego treść… W obszarze procesu, w jaki zanurzają się ludzie pozbawieni roli pracownika najemnego, czasem, z samego rana, człowiek taki, jak pan Jan właśnie, nie wie, czy poczuć się wolnym i przez to szczęśliwym, czy w swej wolności upokorzonym?…
Ktoś tam powiedział, że praca jest karą za grzech pierworodny, czego następstwem było wypędzenie z Raju… Pan Jan czuje się więc wpędzony do swego raju rozmyślań − czy wystarczy zasiłku do zasiłku i czy nie przekroczy debetu w Banku. Rozmyślania te są spowodowane nieodpartą jeszcze chęcią zaspokojenia potrzeb jego organizmu w zastanawianiu się też nad tym, czy dożyje chwili oficjalnego kontaktu z cywilizacją spoza jego obecnej rzeczywistości?…
Gdy po pięćdziesiątce, w połowie do sześćdziesiątki czerpie się obiema dłońmi ukojenie z krynicy samotności, która wprowadza w błogostan świętego spokoju, można zastanowić się nad istotą życia, które, być może, zostało stworzone bez żadnego planu przez… Niepojęte Trwanie, w którym reguły zaczynają powstawać dopiero w czasie, co moment, rozpoczynanych i kończących się kosmicznych procesów…
Pan Jan, zdając sobie sprawę z istnienia inteligencji emocjonalnej, wie, że może ona otworzyć przed nim domniemania na Niepojęte Trwanie właśnie, co może być przecież w ostateczności mrzonką, jako że Niepojęte zostanie niepojętym i… koniec!
Pewien bezrobotny spawacz ze stoczni, doszedł nagle do wniosku w swych spekulacjach, że światem rządzi tajna organizacja o nazwie „Selecta”. Taki wydał się w tym oryginalny dla otoczenia, że wystąpił w telewizyjnym talk-show… Pan Jan jest jeszcze bardziej oryginalny! Opracował bowiem podstawy rozpoznawania „Syndromu Żaby Najechanej w Połowie od Tyłu przez Walec Drogowy”!…
Jak się okazuje, dzięki uruchamianiu u innych osób przez sugestię wytwarzanie hormonów powodujących ten syndrom, bardzo wielu ludzi, w czasach nam nasilających się, żyje sobie dość dostatnio.
Zadziwiać i rozpalać ciekawość, a przy tym snuć porady na temat wszystkiego, czytać z dłoni i układać horoskopy, to bardzo popularny trend, niejako znak czasu chwili obecnej. Człowiek pozbawiony wydawnictwa czasów minionych pod tytułem „Nowe Drogi” wydaje się żyć teraz po omacku, więc wielkie pole do popisu mają inne wydawnictwa teraz uwolnione, a szczególnie poradnikowe i… otajemniczające codzienność, co staje się dość atrakcyjne dla żywiących się tajemnicą, a ilość tych osób powiększa się z dnia na dzień, bo zauważają, że jest to pewne antidotum na myślenie o własnych organizmach w aspekcie kondycji realnej — takiej i taaakiej…
Już od kilku lat rzucają się w oczy dużych formatów ogłoszenia: Profesjonalne Doradztwo Astrologiczne… Intuicja astrologów powie ci prawdę, oni bowiem wiedzą… jak wpływać na osobowość pośród swej matematyki…
Pan Jan, budząc się ze swego snu do jawy, przypomina sobie, że prawdy nie należy się lękać, należy ją głosić!?… Ale, gdy prawda może wydać się tylko złudzeniem, jak ją prawdziwie rozpoznać!?…
Wszystko staje się względne… subiektywność zostaje postrzegana jako skręcenie karku normalności… a obiektywność wdaje się niepewna…
Czy warto więc coś głosić!?… Przeważnie ci, co głosili i głoszą, w paśmie Naszej Cywilizacji byli męczennikami, tyranami, bądź szaleńcami, a etykiety te na czoła przyklejali im ci, co mieli wpływ i byli przeświadczeni o swej roli wysłanników bożych lub… Wielkiego Intelektu − raz byli to ci, a innym razem tamci…
Pan Jan z wielkim usiłowaniem utrzymania szacunku dla swych wizji sennych, wtrącał jednak je wielokrotnie w otchłanie konglomeratów przeżyć minionych, nie traktując snów jako doznań prekognicyjnych, ale jako doznania będące efektem zwykłej fizjologii mózgu, jeżeli w odniesieniu do mózgu może być coś w jego do końca niepoznaniu zwykłego… Właśnie, z tą fizjologią, to bywa jednak różnie… Wiadomo już, że mózg ludzki − i nie tylko − odbiera różne impulsy elektryczne i sam je też wytwarza, wiadomym jest to, że na całe jestestwo człowieka oddziaływają wibracje Kosmosu, jak i pole morfologiczne Ziemi − pola magnetyczne i elektryczne. Wszystko to potrafi, w niektórych konstrukcjach psychicznych wolnomyślicieli, tak szybko się skotłować, że nie tylko nie można dociec wtedy, jaki dzień tygodnia jest dziś, ale nawet jaka pora roku… a szczególnie teraz… choć ostatnia zima wydała się jednak zimą, a liczba zamarzniętych ludzi była w normie… w takiej normie, jaką umożliwiają wytworzone warunki socjalne wynikające z pracy umysłów elit tworzących rządy na pory roku…
Gdy pan Jan rozprawiał na te tematy poza swymi jasnymi snami, w których przeważnie rozmawiał z jakąś Jasną Postacią, jego rozmówcy po czwartym piwie mieli bardzo jasne wnioski, co do radykalnej poprawy bytu warstw bezrobotnych społeczeństwa.
Pan Jan po tej samej dawce złocistego napoju skłaniał się do podobnych podsumowań, usilnie też przekonując, że świat, w którym żyjemy „…jest znacznie dziwniejszym miejscem, niż się nam wydaje…”
W jego życiu tkwiła jakaś tajemnica, coś, co nazywał w chwilach wolnych od innych ludzi, ciemnym zwierciadłem, które nie odbijało a chłonęło rzeczywistość niewidzialną ogółowi, a więc to, co w ultrafiolecie widać poniżej czterystu nanometrów i w podczerwieni powyżej siedmiuset nanometrów…
Zaczął podejrzewać, że… dziedziczy takie zdolności… Około pięćdziesięciu lat temu, gdy ojciec jego, po powrocie z nocnej służby w magazynie kolejowym, gdzie wydawał konduktorom akcesoria potrzebne do wykonywania ich pracy, powiedział, że w nocy, siedząc tam przy stole, zdrzemnął się w pewnym momencie, po jakimś czasie obudził go chrobot… otworzył oczy i… na betonowej posadzce zobaczył chyba pięć − tak to nazwał − laleczek, wysokich na około trzydzieści centymetrów, tańczących w kole… Zdumiony, patrzył jeszcze przez chwilę, cały czas sądząc, że jest to dalszy ciąg snu… ale na jawie usłyszał siebie, jak wypowiada słowa: „− Co!? Co to jest!?” Laleczki zatrzymały się, główki zwróciły w stronę ojca pana Jana i w tej pozycji będąc, po prostu znikły… rozpłynęły się w powietrzu…
− Tatusiu, a jakie miały twarze? − pytał mały Jan.
− Takie jakieś dziwne, jakby kosmate…
− To na pewno były szczury − podpowiadała mamusia.
I tak to pozostało… Rozpłynęło się w rodzinnym zapomnieniu…
Mijały lata, mały Jan rósł w ciało i umysł. Lubił samotne wycieczki rowerowe za miasto, gdzie znalazł jeszcze w dzieciństwie, podczas spaceru z ojcem, dość dużych rozmiarów płaski głaz. Kamień ten miał wymiary około sto dwadzieścia centymetrów na dwieście, leżał na nikłym wzgórku obłożonym polnymi kamieniami. Węższe brzegi głazu leżały na linii zachód-wschód, gdzie od strony zachodniej rósł stary krzew dzikiej róży… Głaz był nieco nachylony w stronę wschodu, więc młody pan Jan kładł się na nim głową na zachód w ciepłe przedpołudnia dni wolnych od innych zajęć… Zamykał oczy i czuł ciepło promieniujące od ciemnografitowo-zielonkawej i lekko wpadającej w odcień fioletu powierzchni, która miała drobne rowki w jednym tylko kierunku − zachód-wschód…
Promieniowanie przenikało jego wnętrze… czuł, że ulatuje w jakieś przestrzenie, o których jeszcze nie wiedział.
Leżąc na głazie, stawał się panem swego świata, czuł się wolny i nie chciał nawet, by ktoś rozumiał tę jego wolność…
W tym miejscu, między Niebem a Ziemią był tylko on… a jednocześnie odpływał gdzieś poza miejsce, w którym leżał…
Gdy na początku lat osiemdziesiątych XX wieku, po kilkunastoletniej nieobecności znalazł się w tym miejscu, głaz gdzieś zniknął… przykryły go warstwy ziemi z jakichś wykopów, połamane elementy betonowych konstrukcji…
Magiczne miejsce pochłonął wynik ludzkiej, ciężkiej pracy. Jednak, kto pracuje ciężko, nie znaczy, że pracuje mądrze…
Mijały lata, pan Jan ze swym szczęściem w kontemplacji, był nieco oszołomiony rozwojem nielubianej przez niego motoryzacji, uwięzi i wytwórni neuropatologii telefonii komórkowej formującej dodatkowo pęd życia, deformującego kręgosłup i skłaniającego do postrzegania tylko wirtualnej rzeczywistości Internetu, osaczającej i… zniewalającej elektroniki w kartach plastikowych z czipami zapowiadającymi Epokę Wielkiego Brata, gdzie według zasady, by się wiwisekcyjnie doświadczyć − najpierw koty i psy, a później my − dla naszej własnej i obsługujących nas Placówek wygody i nowoczesnego bezpieczeństwa, oczywiście − oczipimy się!
Na pierwszy rzut oka − zgodnie i chętnie, by jako w szczerej, otwartej, globalnej rodzinie nie myśleć, że jest to wzajemne odzieranie się z prywatności − ależ skąd!
Pan Jan był również oszołomiony ucieczką wróblowatych, za których świergotem zatęsknił… Pewnego dnia budząc się swobodnie, bez świergotu, podjął próbę formułowania wniosków, by dotrzeć do sedna istoty swej misji, do której został – tak uważał − w cudzie zapłodnienia powołany…
Coś mu tam nie pasowało… skoro oficjalnie człowiek jako taki żyje na Ziemi sto pięćdziesiąt tysięcy lat a Most Adama między Sri Lanką a Indiami ktoś (?) zbudował milion siedemset pięćdziesiąt tysięcy lat temu… Teoria Darwina i bez tego powoli zaczyna brać w łeb… Drżenie myśli pana Jana, że w tym wszystkim nie ma znamion prawdy, nie ustawało… Zaczął jednak być zwolennikiem niepopularnej teorii, że obecne pasmo życia na Ziemi zostało interwencyjnie zasiane przez Byty Kosmiczne, gdy wcześniejszą, rozwijającą się już cywilizację, pochłonął kataklizm. Uważał też, że trzeba zrewidować podstawowe zapatrywania na kształt naszej procesoprzestrzeni! Procesoprzestrzeń nie wydaje się być czymś jednorodnym, może składać się: „z trójwymiarowych warstw zanurzonych w wyżej wymiarowej rozmaitości, na przykład, taką osobną trójwymiarową warstwą są komórki organizmu człowieka albo człowiek jako całość, planety, galaktyki, fragmenty procesoprzestrzeni wokół gromad gwiezdnych, itp.”
Pan Jan zawsze z lubością cytował Matti Pitkanena… a o Nagiej Osobliwości mógł rozprawiać mimo manifestowania ostrzegawczych gestów przez niechcących go słuchać, a zmuszanych do tego jego hipnotyczną osobowością. Zawsze tak się działo, gdy zaznaczał, że owa Osobliwość jest przestrzenią ujemną i jest zamknięta dla tak abstrakcyjnego pojęcia jakie wymyślił człowiek − jest zamknięta dla Czasu…
I nagle wydarzyło się w jego życiu coś, co pozostało mu niejasne i niewytłumaczalne tym samym…
Pewnego majowego dnia, gdy w luksusie swej samotności malował podłogę w kuchni, odstawiając w różnych momentach puszkę z farbą, by przestawiać kuchenne sprzęty, puszka ta, prawie wprost spod ręki znikła, gdy na moment odwrócił od niej wzrok!… Znikła nagle, bezszelestnie i − jak dotąd − bezpowrotnie… została po niej tylko pokrywka…
Zjawisko to mogło inicjować w umyśle pana Jana najrozmaitsze teorie na temat szczelin w procesie rzeczywistości, a właściwie wędrówek szczelin w tym procesie, w którym się znajdował… Wydawać się tu może, że szczeliny te pochłaniają wszystko, jak odkurzacz, do innego, być może, równoległego świata… Pan Jan zastanawiał się więc nad tym, dlaczego sam nie został wchłonięty w tę szczelinę wraz z puszką?… Może w momencie pojawienia się szczeliny był od niej za daleko? Fakt, w momencie odwrócenia się od puszki przeszedł dwa kroki, więc szczeliny mają ograniczony, bądź… precyzyjny obszar operacji…
Poczuł wtedy nagle, że nie jest sam w swym luksusie samotności – „jest kontrolowany przez swój ponadmózg − ogromne składowisko obrazów mentalnych, które są dostępne nie dla niego, a dla Nadistot, bytujących niejako ponad nim i po części dzięki niemu…
Czy już wtedy można było zauważyć w osobowości pana Jana popadanie w stan psychotyczny? Wydawało się postronnym, że zaczął otwierać okno, z zamiarem całkowitego otworzenia na świat urojony, ale czy urojony przez siebie, czy… przez innych?
Minęło znów kilka lat, nieuchronnie zbliżających się do momentu tu i teraz dla czytających tę historyjkę…
Był rok 1997, 29 marca, około godziny 20:10… Bardzo wyraźnie, gołym okiem, już od kilku wieczorów można było obserwować kometę Hale’a-Bopp’a, która 1 kwietnia tegoż roku przeszła przez perihelium, stając się najjaśniejszym obiektem tego typu od dziesięcioleci, astronomowie okrzyknęli ją Wielką Kometą z 1997 roku!
Wracamy jednak do wieczoru z 29 marca − pan Jan otworzył okno i usiłował na północno-zachodnim obszarze nieba poobserwować kometę przez lornetkę, jednak nie miał statywu i tętno jego organizmu utrudniało mu obserwację… Popatrzył więc na nią okiem nieuzbrojonym i marznąc trochę, zaczął się wycofywać, by zamknąć okno…
Raz jeszcze popatrzył na pięknie rozgwieżdżone niebo wprost nad głową i… wtedy zobaczył właśnie to… Pod kątem siedemdziesięciu stopni nad horyzontem, na tle gwiazd sunęły światełka, były w kształcie ziarenek owsa, świeciły przymglonym, złotym światłem… było tych „ziarenek” pięć − jedno z przodu i cztery w szeregu trochę z tyłu:
<>
<> <> <> <> ↗
w szyku, poprzecznie swą długością do kierunku przesuwania się, a sunęły na południowy zachód… nie dobiegał z tego kierunku żaden dźwięk… Pan Jan z zaciekawieniem zaczął przyglądać się zjawisku, a w jego jaźni wszystko − jedno przez drugie − chciało to, co on widzi swymi wypustkami mózgowymi – oczami − nazwać!… W pewnym momencie formacja „ziarenek” zaczęła wykonywać gwałtowne, lecz bezkolizyjne, chaotyczne ewolucje − raptowne ruchy przypominające tory spadania liści z drzew, bądź monet w wodzie… Trwało to około pięciu sekund i cała formacja zniknęła na tle Gwiazdozbioru Oriona, zbijając się w jeden punkt… Właśnie! Pan Jan dziś nie jest pewien, czy zbiły się w jeden punkt, czy raczej rozprysły…? Wtedy ogarnął go dziwny lęk… podszedł do drzwi frontowych w przedpokoju i przekręcił dodatkowy zamek, i założył łańcuch…
Umysł chce, to co widzi, nazwać, przyrównać do czegoś mu znanego, jakiegoś zakodowanego w jaźni wzorca… A teraz, pan Jan, wielki ufosceptyk, zobaczył coś, co nazwać jednoznacznie jest trudno…
Opowiedział o tym dopiero w maju 2003 roku, po czwartym piwie, w momencie, gdy biesiadnicy rozprawiali o polityce zagranicznej obecnego wtedy rządu… Zapanowała cisza przy ławie piwnej… gwar spływający gdzieś spod stropu pijalni zaczął w kąciku biesiadnym towarzystwa pana Jana być dla niego zimnym prysznicem…
− Jasiu, ile piw już wypiłeś?!
− Teraz czwarte…
− No widzisz…
Dyskusja wróciła na normalne tory – o gospodarce gruntami w powiecie i o znikaniu zboża z magazynów, gdzie już w założeniach jego składowanie spowite było woalem tajemniczych niedomówień…
Pan Jan zaczął samotnie zanurzać się w swe rozważania − postanowił zrobić siusiu w dźwięczący czystością, pachnący pisuar i wyszedł z lokalu…
„Tak to więc jest z tym Nieznanym…” − mówił gdzieś w sobie, przekrzykując pracę gruczołów dokrewnych, którym zadał zneutralizowanie pobranego do trzewi alkoholu… Wstrząsał też siłą woli całe wnętrze i w pomrocznościach szukał jasnego wytłumaczenia − dlaczego ludzie tak rzadko spoglądają w gwiazdy?… Czy patrząc pod nogi jest bezpieczniej i pożyteczniej!? Hm… można coś znaleźć, ale jeżeli to jest to, co ktoś zgubił, to przywłaszczenie tego nie będzie etyczne… Czy patrząc w niebo, można też coś znaleźć? Jak widać − można i przywłaszczenie tego nie jest czynnością tak moralnie ułomną, jak znajdowanie czegoś na Ziemi, czy w ziemi… Zależy też, jakie kto ma wnętrze, jakie wibracje je spenetrowały, z jakiej matrycy pochodziły i czego sporządzająca matrycę Siła była wykładnią?… Pan Jan zamruczał pod nosem:
− „Fantazjo! A wisz!? Życia ty nie przejaskrawisz!”
− A może coś się stanie?… – zapytał głośno siebie…
− A co ma się stać!? − dodał sobie otuchy…
Pan Jan zaczął patrzeć na swe doświadczenia życiowe w sposób odrębny od wielu przechodniów codzienności, idących ostrożnie, zważających, by czasami nie ulec lewitacji…
I wreszcie stało się! Osobnicy wiodący prym w urozmaicaniu otajemniczaniem powszedniej codzienności zapieli i zachłysnęli się tym radosnym zapianiem, zatarli rączki na medialny ruch w interesie!…
(…) Jest taka okolica, gdzie już od kilku lat na oczach dziesiątków obserwatorów dzieją się zjawiska dość dziwne, zjawiska niezgłębionej fizyki… Jedni chcą, by to były listy od Bytów Spoza, inni usiłują znaleźć źródło tej energii i ją nazwać − nazwać to coś, co… kreśli kręgi w zbożu…
Pan Jan, wielki sceptyk, staje się zagadką dla samego siebie… Jest to wielce ciekawe w jego przyszłych zamiarach, bowiem zaczyna skłaniać się w stronę popierania przebudowy teorii powstania życia na naszej Planecie i formy życia Planety w ogóle…
Cóż, błądzenie jest ludzką słabością, ale do momentu, gdy w sile zaczyna szkodzić innym, wpędzając tych innych w psychozy…
(…)
Pan Jan pogrąża się w swoich niewyjaśnieniach, stając się kolekcjonerem zjawisk i wrażeń… Zapisuje grube bruliony, budując teorię − już niestety, nie nową − teorię Pustego Globu z żyjącymi wewnątrz Inteligentnymi Inaczej Bytami Krzemowymi… Rozważał opinie Charlesa Berlitza−„…wiara w pustą Ziemię pojawia się w wielu kulturach i zwolennicy tej teorii wskazują, że wiele rzeczy w przyrodzie − na przykład kości, żołądek, owoce i zwierzęta − zbudowane są wokół wewnętrznej próżni, więc logika podpowiada przyjąć założenie, że podobnie rzecz ma się z Ziemią…”
Jednak pan Jan, od czasu do czasu, wobec własnych konstrukcji myślowych, dla higieny psychicznej, stosuje pewną rewizję − po prostu przestaje w swoje ustalenia wierzyć i od początku buduje fundamenty pod nowe hipotezy na opoce swego bytu…
(…)
Czy niewyjaśnienia pozostaną pożywką, która pozwala żyć panu Janowi? Czy kolekcja tych zjawisk będzie wypaczała jego wrażenia, a tym samym jego rzeczywistość?… Czas pokaże…
Tu i teraz wydaje się to ciekawe, a ciekawość… może odbezpieczać hormony szczęśliwości… a szczęśliwość?… Czy szczęśliwość może być niebezpieczna?
(…)
I w tym miejscu powinny być rozpatrzone wszelkie aspekty inteligencji emocjonalnej…
A ja, życzę wszystkim Państwu dobrego dnia, mając nadzieję, że… trochę zaciekawiłem albo to lub tamto rozpaliłem, choćby dlatego, że… nocą, 26 czerwca, około godziny 1:06, w niewiadomy sposób, na przykrytych mgłą polach w rejonie Wylatowa, powstał w zbożu wklęsły rysunek przedstawiający symbolicznie kwiat lotosu…
KONIEC… ?
27 VI 2003